Special Boat Service (część UK Special Forces)

Special Boat Service jest czasami brany jako "biedniejszy brat RMC" - co nie jest prawdą, ponieważ SBS wchodzi w skład Special Forces i jest odpowiednikiem SASu w British Army. SBS jest niezależną od Royal Marines jednostką, która stacjonuje w Royal Marines Poole (Poole, Dorset). Jego historia sięga II Wojny Światowej, a jego nazwa początkowo nieco się różniła od tej dzisiejszej - Special Boat Squadron, ponieważ początkowo SBS była stworzona z części kompani "D" istniejącego już w tym czasie SASu. Tak więc przez jakiś czas żołnierze nosili berety i badge SASu. Jendostka specjalizowała się w pływaniu kajakami (które wypuszczano z okrętów podwodnych) którymi komandosi dopływali do brzegu i atakowali wrogie obiekty. W 1943 roku powstało drugie SBS, tym razem w szeregach Commando Brigade - żołnierze nosili berety i badge RMC. W tym czasie "SBS-od-SASu" stało się początkowo niepodległą nikomu kompanią, aż urosło do rozmiarów regimentów. W 1946 roku oba SBS (te w RMC oraz SASie) zostały rozwiązane, jednak RMC przyjęła z powrotem nazwę SBS. W czasie Wojny w Koreri, SBS działało za liniami wroga, zbierając informacje, niszcząc kolej oraz wojskowe instalacje. Operatorzy SBS byli "wypuszczani" z okrętów podwodnych i używali dwu-osobowych kajaków. W czasie Wojny w Wietnamie, żołnierze SBS zbierali informacje dla wywiadu oraz szkolili innych żołnierzy Special Forces. W czasie Wojny Falklandzkiej wzięli udział w wyzwoleniu South Georgia. SBS brało także udział w I Wojnie w Zatoce, w inwazji Iraku w 2003 oraz w Wojnie w Afganistanie.

Żołnierze oraz oficerowie, którzy chcą się dostać do SBS, muszą przejść rygorystyczną selekcję UK Special Forces, a następnie zdobyć kwalifikacje Swimmer Canoeist (żołnierze) lub Special Boat Service Officer (oficer).

Wielcy nieznani czyli historia Special Boat Service w czasie IIWŚ
|Autor: Waldemar Benedyczak | Artykuł pochodzi z gazety MMS Komandos, z nr 4 i 5 z 1995 roku | Znalezione przez: Wantacz |

W Wielkiej Brytanii synonimami bohaterskich żołnierzy są członkowie słynnych formacji komandoskich: SAS i SBS.

Pierwsza – utworzona podczas II wojny światowej w ostatnich latach zasłynęła dzięki operacjom na Falklandach, w Irlandii Północnej i przeciw terrorystom.

Druga formacja jest w Polsce mniej znana, chociaż w Albionie cieszy się nie gorszą estymą. Special Boat Service (wcześniej także pod nazwami zakończonymi: Squadron i Section) grupuje obecnie elitarne pododdziały szturmowe i rozpoznawcze powiązane z Royal Navy i Royal Marines Commando. Tak jest teraz ale nazwa SBS zawiera w sobie bogatą spuściznę gdyż jej korzenie tkwią we wszystkich rodzajach brytyjskich sił zbrojnych.

Kajakowa flota wojsk lądowych
Pierwsza SBS została utworzona zimą 1940/41 roku pod egida komandosów wojsk lądowych. Mały oddziałek - 12 ludzi – powstał dzięki inicjatywie porucznia z King's Royal Rifle Corps Rogera J. A. Courtneya, który zaraził swoich przełożonych ideą prowadzenia wojny z... kajaków. Po kilku nocnych próbach markowanych ataków na pancerniki Royal Navy, zakończonych rysowaniem kredowych znaków po burtach, na znak niewykrytej obecności i symbolicznego zaminowania, uznano, że to wojsko nadaje się do walki i wysłano je czym prędzej do Egiptu, gdzie liczył się każdy żołnierz.

U ujścia nilu No. 1 SBS uniknęła losu zniknięcia w masach oddziałów uzupełniających i nawiązała, dzięki świeżo przywiezionej z metropolii dobrej whisky, kontakt z flotą. Marynarka broniła się przed piechocińcami, ale w końcu uznała ich przydatność do przeddesantowego zwiadu na kajakach. Na potrzeby Courtneya przydzielano niezwykle cenne wtedy okręty podwodne, które przewoziły komandosów pod wrogie brzegi.

Wkrótce ta nowa specjalność nabrała niezwykłej rangi i wymusiła sformowanie specjalnych oddziałów kajakarzy morskich, którzy zajmowali się tylko skrytym badaniem plaż i mielizn w rejonach planowanych operacji amfibijnych (Combined Operations Pilotage Parties – COPP).

Buszowanie po wybrzeżach kontrolowanych przez Włochów i Niemców nie zaspokoiło ambicji Courtneya. Zaczął on rozglądać się za bardziej spektakularnymi zadaniami, w których mógłby szkodzić nieprzyjacielowi bezpośrednio. Za cele obrano jednostki morskie, a potem lądowe obiekty komunikacyjne – mosty, tunele, linie kolejowe...

Narodziny królewskiego dynamitarda
Pierwsza operacja dywersyjna SBS miała być skierowana przeciw żegludze włoskiej na redach Derny i Benghazi (Libia). Atak z użyciem min magnetycznych powierzono ówczesnemu zastępcy Courtneya – porucznikowi R. Wilsonowi, który wraz z kilkoma żołnierzami wyruszył 24 kwietnia 1941 roku na okręcie podwodnym „Triumph”.Mimo iż komandosi wręcz palili się do akcji, trzeba było z niej zrezygnować wobec przedłużającego się sztormu. W drodze powrotnej Brytyjczycy natknęli się na włoski szkuner „Tugin F.” , który abordażowano i następnie zatopiono ogniem z działa. Komandosi zdobyli na pociechę trofea w postaci portretów Duce i Führera.

Już w czerwcu Wilson wraz z szeregowcem piechoty morskiej W. G. Hughesem dostali się na Maltę, gdzie, zdołali namówić do pomocy dowódcę stacjonującej tam 10. Flotylli Okrętów Podwodnych, komandora Simpsona. Bojowy porucznik słusznie przypuszczał, iż z tej bazy, blisko położonej wybrzeży Italii, łatwiej im będzie wykonywać ataki. Udowodnił to już w nocy z 29 na 30 czerwca, wysadzając strategiczny tunel między Taorminą a Cataną u podnóża Etny (okręt podwodny „Urge”).

Wodowanie kajaka odbyło się 4 km od brzegu, przy czym okazało się, że po załadowaniu materiałów wybuchowych i innego sprzętu, komandosi musieli siadać na workach z ekwipunkiem, a zanurzenie osiągnęło niebezpieczny poziom. Na szczęście morze było idealnie gładkie i kajak doniósł ich szczęśliwie do brzegu. Po drodze przeżyli chwile emocji, ponieważ w pobliżu kręciło się kilka łodzi rybackich. Przypuszczalnie nie zostali zauważeni, lub tez uznani za dryfujący pień. Na lądzie nie napotkali żadnych przeszkód – obiekt był niestrzeżony. Sprawnie założyli pod szyny ładunki wybuchowe z zapalnikami naciskowymi i zamaskowali je.

Wycofując się zacierali ślady. Niedługo po powrocie na HMS „Urge", mogli obejrzeć potężny wybuch spowodowany przez nadjeżdżający pociąg. Podczas rejsu powrotnego ich okręt zaatakował torpedami zespół włoskich krążowników z eskortą, która przeprowadziła bardzo intensywną kontrakcję zrzucając przez wiele godzin dziesiątki bomb głębinowych. Podobne wypadki dość często przytrafiały się płynącym na okrętach podwodnych komandosom, i dlatego wydano w porozumieniu z marynarką, specjalną instrukcję regulującą ich zachowanie podczas zrzutu bomb. Z grubsza biorąc mieli wcisnąć się w jakiś kąt, nie przeszkadzać załodze i w miarę możliwości nie okazywać strachu, dając przykłady opanowania. Dowcipni kajakarze uzupełniali ów dokument dodatkowymi paragrafami. Jeden z nich zalecał, żeby w takich momentach trzymać w rękach dowolną książkę. Dopuszczalne było przy tym trzymanie jej do góry „nogami”, jako że nikt łącznie z samym „czytającym” nie był w stanie tego spostrzec.

Wróg kolei włoskich nr 1
24 lipca tego roku, ten sam tandem wykoleił pociąg na linii biegnącej nad zatoką Świętej Eufemii. Tym razem komandosi ukryci w nadbrzeżnych skałach, z bliska oglądali wybuch założonych przez siebie min. Byli też świadkami aresztowania grupy włoskich żołnierzy wraz z ich przyjaciółkami, którzy kąpali się w pobliżu nago i nie mogli "udowodnić swej tożsamości patrolom, które prowadziły intensywne poszukiwania sabotażystów.”

19 sierpnia Wilson z Hughe-sem wysadzili most na rzece Seracino (Zatoka Taranto) używając do tego blisko dwieście kilogramów plastyku i pracując przy jego rozmieszczaniu kilka godzin. Eksplozja była tak silna, że miotane nią kamienie dosięgły ich podczas odwrotu, już na plaży. Na szczęście nie ucierpiał przy tym ich zamaskowany kajak. Zniszczenie tego ważnego mostu na dwutorowej trasie kolejowej doprowadziło do znacznego wzmocnienia przez Włochów obrony wybrzeża oraz wszelkich obiektów natury komunikacyjnej.

Już 22 września niestrudzona para mogła się o tym przekonać podczas próby wysadzenia tunelu koło Neapolu. Natknęli się na zasadzkę z której ledwo wyszli cało. Zostali ostrzelani ogniem broni maszynowej i ręcznej, o tak dużej intensywności, że nie miało sensu podejmowanie walki. Ocaliła ich tylko ciemna noc i spore już doświadczenie w gubieniu tropiących. Następnej nocy ponownie dostali się pod ogień podczas podchodzenia do trój-przęsłowego mostu w pobliżu Zatoki Świętej Eufemii. Ostrzeliwano ich jeszcze na wodzie, ale kajak mimo przestrzelin nie zatonął.

Złe doświadczenia skłoniły Wilsona do przeniesienia się z kolejnym atakiem na północ Włoch, gdzie jak słusznie przypuszczał, mniej spodziewano się podobnych wypadów. I rzeczywiście: 27 października, bez przeszkód wykoleili transport wojskowy na zelektryfikowanej linii kolejowej między Ancolią i Senegalią (północny Adriatyk — HMS „Truant"). Po powrocie do bazy „Kolejarza" oczekiwał zasłużony awans na kapitana i kolejne odznaczenia bojowe.

Ze statkami szło gorzej
W grudniu 1941 roku ta sama para kajakarzy wyruszyła z Aleksandrii na HMS „Truant" do ataku przeciw żegludze przeciwnika w Zatoce Navarino (Peloponez). Zostali wyposażeni w niedawno wprowadzone miny magnetyczne (sześć zaczepów, około 1 kilograma plastyku), które w blachach poszycia statków handlowych powinny wyrywać dziury o średnicy przynajmniej półtora metra. Nie były jednak skuteczne nawet przy lekkim opancerzeniu. W SBS pierwsi użyli ich 21 czerwca sierżant Allan i szeregowiec piechoty morskiej Miles, którzy wdarli się do Benghazi i zatopili parowiec. („Taka") Ponieważ uszkodzili przy tym kajak, dostali się do niewoli.

Rajd na wodach greckich okazał się bardzo wyczerpujący i niebezpieczny. Kajakarze musieli wiosłować ponad 12 mil, forsując kilka zapór aby dostać się na wody kotwicowiska. Tu nie zastali ani jednego statku i musieli wracać przy obniżającej się temperaturze, przenikliwym, przeciwnym wietrze i silnym falowaniu. Do zbawczej burty dotarli u kresu sił. Mimo to, pięć nocy potem powtórzyli swój wyczyn i tym razem nie napotykając żadnych godnych uwagi celów.

Po kilku kolejnych wyprawach Wilson, działający niemal zupełnie jak wolny strzelec, postanowił wypróbować nową broń skonstruowaną przez sir Malncolma Campbella. Była to niewielka (około pół metra długości) torpeda z napędem elektrycznym. Poruszały ją dwie śruby na wspólnej osi. Ładunek wybuchowy ważył niecałe 3/4 kilograma. Wedle pomyślnych testów, miała być skuteczna na dystansach do czterystu metrów. Przewidywano, że kajaki będą zabierały po cztery sztuki tego uzbrojenia, zamieniając się w swoiste mikrotorpedowce.

Za cel eksperymentalnego uderzenia wybrano mały port Crotone w Kalabrii. Rozpoznanie powietrzne wykazało tam ciągłą obecność kilku małych i średnich jednostek handlowych. Konfiguracja brzegu, odpowiednie głębokości i brak pól minowych pozwalały na podejście okrętu podwodnego na dystans nawet dwóch kilometrów. Nie stwierdzono tam aktywności Regia Marina (flota włoska). Naloty nie napotykały na silną obronę. Ze zdjęć lotniczych wypatrzono nieszczelności w sieci zaporowej. Podejście kajaku do portu odbyło się spokojnie - nie zauważono straży, okrętów dozorowych ani reflektorów poszukiwawczych.

Po dłuższym błądzeniu odnaleziono przejście w falochronie powstałe w wyniku któregoś z nalotów. Tamtędy, unikając poskręcanych zbrojeń, kajak prześliznął się w głąb akwaportu, trzymając się cienia nabrzeży. W ten sposób udało im się zająć dogodną pozycję do wypuszczenia torped w burtę cumującego po przeciwnej stronie basenu sporego szkunera. Torpedy nastawiono na zanurzenie półtora metra i nakierowano na cel, który znajdował się nie dalej jak sto metrów. Pierwsza z torped eksplodowała obok statku. Co do skutków działania następnej nie uzyskano pewności. Żaglowiec nie został w każdym razie zatopiony. W tym czasie Anglicy wracali już znajomą dziurą w falochronie na redę, cicho klnąc na nieskuteczną broń. Wyrzekania te okazały się zupełnie zasadne, gdyż następne operacje z użyciem baby-torpedos wykazały ich całkowitą nieskuteczność (z reguły już po czterdziestu metrach zbaczały z trasy, przeszkadzało im najmniejsze falowanie i miały małą siłę rażenia). Podobnie nieudane okazały się inne wynalazki: tandem kajakowy z silnikiem oraz urządzenie do badania kształtu dna.

Alarm podniesiony w porcie skończył się na krzykach, bieganinie i nie zaowocował poważnymi zagrożeniami dla kajakarzy. Prawdziwe nieszczęście czekało ich dopiero na morzu, gdzie przez długie godziny nie mogli znaleźć macierzystego okrętu. Nie spotkali go również w zapasowym punkcie. Wyczerpani wielogodzinnym wiosłowaniem musieli w końcu znaleźć schronienie na ustronnym brzegu. W ukryciu przeczekali dzień, a nocą ponowili próby odnalezienia „Unbroken'a”, który w tym czasie już drugą dobę uciekał przed kilkoma ścigaczami nie żałującymi bomb i granatów. Okręt miał silne przecieki i liczne uszkodzenia. Walczył z wysiłkiem o przeżycie i nie miał najmniejszych szans aby pomóc komandosom.

W mundurze kolejarza
Po następnej nocy strawionej na bezskutecznych poszukiwaniach, Wilson podjął decyzję samodzielnego powrotu na Maltę kajakiem. Zamierzał płynąć nocami wzdłuż „obcasa" i „podeszwy" włoskiego buta w kierunku Sycylii. Stamtąd było już niedaleko do La Valetty. Cała trasa wynosiła 250 mil morskich i samo myślenie o jej pokonaniu trąciło fanfaronadą. Ale nie dla Wilsona, który natychmiast rozpoczął realizację tego planu i można mu wierzyć, że był w stanie go zrealizować. Niestety, uszkodzenie kajaka na podwodnej skale uniemożliwiło dalszą podróż. Obaj żołnierze dostali się do niewoli, z której kapitan szybko uciekł w przebraniu włoskiego kolejarza...

Korzystając z pomocy Włochów dotarł do Rzymu, w którym znalazł schronienie u pięknej dziewczyny, która już od paru miesięcy ukrywała innego brytyjskiego oficera. Czekając na okazję przerzutu do swoich, Wilson nie marnował czasu. Zwiedzał Wieczne Miasto, a z czasem nabrał zwyczaju chadzania na znakomicie wystawiane opery (konspiracja miała we Włoszech zupełnie inny wymiar niż w okupowanej Polsce). Będąc z kolegą i włoskimi przyjaciółmi na „Il Trovatore" zorientował się, że w pobliskiej loży siedzi marszałek Kesselring - dowódca wojsk niemieckich na Półwyspie Apenińskim. Długo nie trwało, jak podczas antraktu, za pośrednictwem swojej urodziwej towarzyszki, otrzymał autograf hitlerowskiego wodza. Po wojnie zdeponował go w sejfie Banku Londyńskiego, jako rezerwę kapitałową na czarną godzinę.

Nieco później dynamiczny komandos usiłował przedostać się w przebraniu księdza do Watykanu. Został jednak rozpoznany jako obcokrajowiec przez czujnych Szwajcarów i musiał wrócić do dotychczasowej kryjówki. Wkrótce aresztowało go Gestapo (już podczas okupacji Włoch) i umieściło w obozie dla szczególnie niepoprawnych uciekinierów - Oflag 79. W roku 1945 doczekał wyzwolenia przez oddziały amerykańskie na terenie Czechosłowacji.

Po wojnie Wilson nie spoczął na laurach. Ledwo odebrał zaległe ordery, znów przywdział polowy mundur i ruszył bronić chwiejącego się imperium. Walczył w Palestynie, stacjonował na Malcie i wreszcie jako dowódca 37 HAA (ciężka artyleria) wyróżnił się w wojnie koreańskiej. Do domu wrócił dopiero w roku 1958 - po dwudziestu latach nieprzerwanej wojaczki w najlepszym stylu.


Autor: Waldemar Benedyczak

Uwaga! w latach 1942-1945 istniały też:
Special Boat Sąuadron (SBS) - stworzony przez Royal Marines;
Special Boat Sąuadron (SBS) - należący do SAS;
No. 2. SBS - Special Boat Section - komandosi wojsk lądowych oraz grupy wydzielone z 1. i 2. SBS o nazwach „A", „B" i „Z" SBS. Wszystkie te oddziałki przechodziły wielokrotne reorganizacje i zmieniały podporządkowanie taktyczne i operacyjne.