Rekonstrukcja brytyjska w ASG
Tekst i ilustracja: Mer Dnia: 12 września 2008

Fall-in! ― woła donośnie mężczyzna z miękkim, słowiańskim akcentem. Kilkanaście postaci ubranych w DPM szybko ustawia się na zbiórce; sprawdzają jeszcze, czy wszystkie guziki są zapięte, a kołnierz leży gładko. Poprawiają beret z uczuciem dumy w sercu i stają w lekkim rozkroku, z czubkami butów błyszczącymi w słońcu, ręce złożone do tyłu. Jeśli myślisz, że mowa tutaj o jednej z regularnych jednostek Armii Brytyjskiej, jesteś w błędzie. Częściowym. To brytyjscy rekonstruktorzy ASG.

Początki każdego rekonstruktora są do siebie zadziwiająco podobne. Zainteresowanie sportem, niekiedy historią, „ogólnie” militariami, ojciec lub brat w armii; niektórzy mają za sobą służbę ku chwale ojczyzny, a inni wcale. Jedni spędzali swoje młodzieńcze lata w mundurku ZHP, a inni – z regulaminowymi trzema paskami Adidasa na rękawach i nogawkach dresów. Ale wszystkich łączy jedno – każdy z nich kiedyś, coś, gdzieś słyszał o elitarnych jednostkach. Ktoś obejrzał film, ktoś widział w telewizji, ktoś inny przeczytał książkę z czystego przypadku. SAS. United States Marine Corps. Parachute Regiment. Royal Marines Commando.

Podczas jednej z wielu rozmów przy piwie okazuje się, że Twój kumpel jest w tych klimatach coś niecoś obeznany, i któregoś dnia proponuje, abyś wpadł na takie jedno małe spotkanko, taką „strzelankę w następny wolny weekend w pobliskim lasku”. Będą inni goście o bardzo podobnym hobby, wpadnij, jeśli chcesz, zobaczysz, czy Ci się spodoba. Po krótkich namowach decydujesz się pojawić na takim spotkaniu. Tydzień później, gdy docierasz na miejsce, przeżywasz mały szok. Widzisz gości uzbrojonych po zęby – karabiny, broń boczna, bagnety, granaty i mnóstwo innych rzeczy, których nie potrafisz w ogóle nazwać. Drugi szok – jesteś jedynym cywilem, którego jedyną bronią jest bilet autobusu miejskiego i kluczyki do samochodu. Żołnierze różnych państw świata podchodzą do cywila jak należy – traktują Cię jak powietrze.

Na następnym spotkaniu stawiasz się już w (według swojego mniemania) pełnym umundurowaniu. Spodnie BDU, jakiś czarny T-shirt z napisem SWAT, koszula w DPM oraz ulubione, czarne adidasy (w których normalnie wyprowadzasz swojego psa do parku, więc na pewno zdadzą egzamin na takiej strzelance); do tego czerwona chusteczka przewiązana na głowie à la Rambo. W pasie jesteś przepasany skórzanym pasem po dziadku, a z tyłu wisi amerykańska manierka w pokrowcu jeszcze z czasów I wojny w Zatoce. Manierka oczywiście pełna coca-coli. Ponieważ w mundurze wyglądasz bardziej jak „swój”, niż w cywilnych łachach, udaje Ci się nawiązać rozmowę z innymi żołnierzami. Co milsi koledzy z pola walki pozwalają Ci przez chwilę pomacać oporządzenie, potrzymać swoją replikę i wypytać o szczegóły techniczne. W czasie tych rozmów dostrzegasz znaczną różnicę między kolesiami w BDU i gośćmi w DPM. Ci w namazanych, czterokolorowych plamach na mundurze, z koszulą wpuszczoną w spodnie, kolorowymi pasami (które dumnie nazywają „Regimental Stable Belt”, cokolwiek by to nie znaczyło) i zaprasowanymi kantami, wyglądają na bardziej zdyscyplinowanych. A przede wszystkim na bardziej przyjaznych, obeznanych i otwartych na dzielenie się swoją nowo nabytą wiedzą. Zapraszają Cię do swojego grona i tak oto zaczyna się Twoja podróż w świat DPM-u i jednostki elitarnej Royal Marines, noszącej z dumą berety w kolorze Lovat Green.

Na kolejnych spotkaniach wszyscy wkoło zasypują Cię informacjami i kończy się na tym, że nałogowo zaczynasz zapisywać wszelkie wymienione nazwy w swoim notatniku (wojskowym, a jakże!), skrobiąc krótkim ołówkiem naostrzonym z dwóch stron – tak, jak doradzili Ci Nowi Koledzy w DPM-ie); ich znaczeń jeszcze nie znasz (jeszcze! ale niedługo!) i pstrykasz zdjęcia, których nikt nie chciałby mieć w swoim rodzinnym albumie – jakieś koszule, kurtki, zapięcia, kieszenie, guziki, fastexy, naszywki i Bóg wie, co jeszcze. Pod koniec każdego dnia serce pęka Ci z radości – każdy strzęp informacji i każdy kawałek wiedzy ma swoją historię, pochodzenie, sens, logikę i zastosowanie. Biegniesz do domu przyciskając notatnik i aparat do serca. Chowasz się w swoim pokoju i z wypiekami na twarzy studiujesz wszystko jeszcze raz.

Któregoś dnia (wyliczając na palcach, co masz, czego Ci brakuje i czego nie trzeba) wpadasz na coś wielkiego, wystarczająco miękkiego, aby wiedzieć, że nie jest to ściana, ale tak twardego, aby przekonać się, że jest to facet-góra o klatce szerokiej jak pirat. Już się obawiasz, ile dostaniesz kulek w tyłek za tę nieuwagę, gdy dostrzegasz, że gość jest ubrany w DPM – i kamień spada Ci z serca. Z wysokiej góry spogląda na Ciebie uśmiechnięta, przyjazna twarz, która mówi donośnym głosem: „O, nowy brytofil!”. Duży gość przedstawia się (ma na imię Sidi) i mówi, że dowodzi 45-tą RMC Whisky Coy (Łódź). Informuje też, że właśnie uczy swoją drużynę musztry z karabinem. Jeśli chcesz, możesz popatrzeć. Spostrzegasz, że Sidi ma na piersi jeden złoty pasek („Podoficerski”, dodaje Sidi) i karabin na ramieniu – co najmniej nie bojowo, ale… prawdziwie regulaminowo. W czasie ćwiczeń Sidi wyjaśnia, że rekonstrukcja nie polega tylko na noszeniu munduru, naszywek i beretu oraz bieganiu z karabinem. Rekonstrukcja opiera się także na wiedzy historycznej i obeznaniu z regulaminem. Kiwasz głową z uznaniem, ale nie ulega wątpliwości, że gdy przyjdzie potrzeba, goście – tacy jak Sidi i jego ludzie – potrafią stać się niewidoczni na polu walki. Sidi czyta w Twoich myślach i opowiada Ci anegdotę o tym, jak na jednej z większych strzelanek przeciwnik przeszedł im prawie po głowach, mówiąc: „Uważajcie! Gdzieś tutaj jest 45-ta RMC!”. Zachodzisz w głowę, kto tak dobrze nauczył ich kamuflażu, a Sidi oświadcza krótko: „Regulamin walki”. I wszystko jasne.

Gdy plątasz się dalej po lesie, nagle ktoś woła do Ciebie: „Halt!” i trzęsiesz się ze strachu na myśl, że dotarłeś do granicy z Niemcami. Rozglądasz się i nic nie widzisz. Właściciel głosu każe Ci podejść bliżej i znów się zatrzymać, po czym rozłożyć ręce; chce sprawdzić, czy nie kryjesz w dłoni granatu. Albo może obawia się, że jesteś obwiązany laskami dynamitu, bo to też teraz modne jest. Nadal go nie widzisz, ale dobrze wiesz, że Ci się przygląda… W końcu rozpoznaje w Tobie cywila, jednak w kościach czujesz, że ten gość też wie, co to regulamin i pyta Cię o hasło. Hasła oczywiście nie znasz i – jak słusznie przeczuwałeś – prowadzą Cię przed oblicze dowódcy. Wyobrażasz sobie, że ich kwatera jest wykopana 20 metrów pod ziemią i mają sufit z belek albo kryją się gdzieś w jaskini, gdy nagle okazuje się, że stawiają Cię po środku lasu i wszystko, co widzisz (oprócz drzew) to dwie skulone postacie nad mapą i kompasem. Ponieważ wydaje Ci się, że w ogóle nie zdają sobie sprawy z Twojej obecności, próbujesz dać nogę, ale zauważasz, że to, na pierwszy rzut oka opuszczone miejsce, pełne jest żołnierzy. Żołnierzy w DPM-ie. Jesteś uratowany! W końcu dwaj mężczyźni podnoszą głowy, wstają i witają się z Tobą mówiąc: „Jurgen, IC 40 Commando Olsztyn”, a drugi dodaje: „Doktorre, 2IC 40 Commando Olsztyn. Przepraszają za zamieszanie i pytają, jak Ci się podoba ich taktyka. Na początku trudno się domyślić, o jakiej taktyce tutaj mowa i wtedy sobie przypominasz o wartowniku, haśle i zabezpieczeniach pozycji. Na widok elkaemów i ciężkich oporządzeń, nie możesz wydobyć z siebie słowa. Kiwają głową, jakby chcieli pokazać, że się z Tobą w pełni zgadzają. Jürgen twierdzi, że „w polu” bardziej liczy się taktyka i praktyczna wiedza, niż to, jak ładnie salutować i zaprasować mundur w kanty. Doktorre dodaje, że wolny czas poświęca na wielogodzinne czytanie dokumentów, książek, wspomnień i studiowanie zdjęć. Niespodziewanie rzuca się na ziemię, czołga do reszty żołnierzy i przekazuje szeptem nowe rozkazy IC. Nie mija dłuższa chwila, gdy Jurgen daje sygnał Scoutowi i grupa bezszelestnie zaczyna kontynuować swój patrol.

Na kolejnej zabawie poznajesz Duncana – niepozornego gościa z południa Polski, który targa ze sobą jeden z największych plecaków świata. Ogląda Twój mundur, kiwa głową z uznaniem i pyta, czy słyszałeś o twisterach do spodni, dzięki którym możesz elegancko i regulaminowo podwinąć nogawkę. Jest też ciekaw, czy chciałbyś obejrzeć kilka brytofilskich gratów, i w tym momencie zaczynasz podejrzewać, że jeszcze chwila i zaproponuje Ci działkę. Mało nie padasz z nóg na widok małej kuchenki polowej, menażki, manierki, kubka i herbaty z brytyjskiej racji żywnościowej. Parząc herbatę, Duncan zauważa dumnie, że wszystko to jest oryginalne, prosto z UK, i mówi to z takim samym namaszczeniem, jak kiedyś pielgrzymi mówili „przywiezione z Ziemi Świętej”. Duncan zaprasza Cię w swoje rodzinne strony na ćwiczenia 42-drugiej RMC Lima Coy (SOUTH), jeśli chcesz zobaczyć jeszcze więcej sprzętu, wszelkie PLCE, patterny, Soldiery, vesty i chest rigi, przymierzyć, co Ci się spodoba… i może przyłączyć się, aby zostać prawdziwym rekonstruktorem?

Pod koniec dnia siadasz zmordowany w tym samym pubie, z tym samym kolegą, który pyta, jak tam idzie strzelanka w ASG. Świecące oczy wychodzą Ci z orbit, szarpiesz za koszulę w DPM (z tego wszystkiego zapomniałeś przebrać się w cywilne łachy), ruszasz ustami, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Bierzesz duży łyk piwa i z Twoich ust wylewa się potok urywanych słów, których dziś się nauczyłeś, które ledwo poznałeś. Kolega kiwa głową i dobrze wie, co czujesz. Poznałeś trzy różne sposoby rekonstrukcji. „Która jest prawdziwa?”, pytasz siebie. Odpowiedź jest oczywista – każda, którą wybierzesz.
Powrót